Prawie jak w kinie...
Premiera filmu Nine Roba Marshalla skłoniła mnie do wspomnień o musicalach. Zawsze je lubiłam, ale równocześnie byłam bardzo konserwatywna w ich ocenach... A może 'konserwatywna' to złe określenie? Lepiej brzmi 'staromodna'...
Gdyby ktoś spytał mnie o ulubione musicale, w pierwszej kolejności wymienię te klasyczne. Deszczową piosenkę, Amerykanina w Paryżu i Czarnoksiężnika z krainy Oz. Równocześnie ogromnie cenię dokonania Boba Fosse' a i jego Kabaret oraz All That Jazz. Fosse był tak naprawdę wielkim reformatorem musicalu. Pokazał, że formuła kina muzycznego nie jest skazana na wyłącznie błahe treści.