Hulał (i ja) w Opolu...
Hulał to może za dużo napisane. Po prostu wpadło mi do głowy, że skoro już i tak wydębiłem urlop w redakcji w celu obejrzenia koncertu Celine Dion w Berlinie, to wpadnę od razu na weekend do Opola i skonfrontuję swoje wieloletnie wyobrażenia o festiwalu z rzeczywistością.
Stanowczo nie powinienem był tego czynić.
Po pierwsze już na dworcu Opole powitało mnie typową gościnnością Polski zaściankowej a mianowicie uroczym i niosącym się chyba po Tatry okrzykiem, który na widok mój i kilku innych osób wydał jeden ścięty na łyso 'kark' do drugiego: 'Eeee, patrz no Rafi, nowe cioty z Warszawy przyjechały!' Poprzysiągwszy sobie w duchu nigdy więcej nie zakładać na Śląsk ciuchów z Zary, podążyłem na rynek, mijając wcześniej tablicę z radosną informacją, że 'miejscowa parafia zaprasza na leczenie homoseksualizmu, pedofilii oraz sklerozy za pomocą egzorcyzmów lub hipnozy' i przy okazji walcząc dzielnie z narastającą z kroku na krok chęcią ucieczki z mroków średniowiecza, jakie znienacka mnie otoczyły. Zdecydowanie bardziej wolę XXI wiek...
Komentarze